Można zastanawiać się nad powodem odpadnięcia z imprezy Euro 2012 reprezentacji Polski już na szczeblu fazy grupowej. Jednak trzymaliśmy się dzielnie aż do trzeciego meczu, w którym mieliśmy jeszcze szanse awansować. Jedni tłumaczą to prosto: przygotowanie fizyczne. U nas weszło w krew tłumaczenie porażki przygotowaniem fizycznym do spotkania. Błędne wnioski. Ciągle to powtarzamy. Odpadnięcie Wisły z Levadią to błąd przygotowań, ale gdy przyszły inne porażki, inne ‚kompromitacje’ w europejskich pucharach to też doszukiwano się problemu w przygotowaniu. Jak było na Euro 08? Nie potrafiliśmy wygrywać pojedynków biegowych. Obrońcy odstawali fizycznie w ten sposób, że zawodnik z piłką biegł szybciej niż nasz bez piłki. Tam był problem przygotowania przed imprezą, co przykładem jest Piszczek powołany z wakacji. Na Euro 2012 też zwalamy już gromy na Smudę, że źle przygotował drużynę. Nieodpowiednie treningi, a w związku z tym kondycyjnie opadaliśmy w okolicach 30. minuty. Wtedy przychodzą pewne elementy zmęczenia, pierwszy głębszy wdech, ale do jasnej kurwy… żaden profesjonalny piłkarz nie męczy się w 30. minucie. Chyba, że po treningach w Klubie Kokosa u Wojciechowskiego – po tamtych wyciskach na asfalcie mogłoby dojść do takiego podejrzenia. Jeśli chodzi o sprawy motoryczne – w spotkaniach z Grecją i Rosją obawiałem się o dojście do pierwszej piłki. Wygrywaliśmy stykowe piłki, te drugie spadające z Grekami w pierwszej połowie. Mało było takich pojedynków z Rosjanami, ale ci lepsi, przygotowani pod względem szybkościowym i motorycznym radzili sobie jak Kuba czy Obraniak, dynamiką potrafili dojść do piłki przed rywalem. Gorzej co z tą piłką potrafili potem zrobić. Pojedynki stykowe z serii ‚kto pierwszy przy wolnej piłce’ to częsty widok na meczach, jednak bardzo mało się tu poświęca, niewiele można dobrać słów. Albo zdążył albo… źle przygotowany (powszechnie stosowane u nas).
Skupiam się na spotkaniu z Grecją w takim razie. W pierwszej połowie większość takich pojedynków wygrywamy z Grekami, którzy mentalnie są cofnięci na swoją połowę. Po straconej przez nich bramce kontrolujemy przebieg spotkania, trzymamy piłkę, nie ma zbytniego pressingu rywala. W drugiej połowie jakby coś się załamało. Nic wielkiego się nie dzieje, najpierw wpada piłka do siatki po niefortunnej decyzji Szczęsnego (i ciągu kilku indywidualnych błędów: Boenisch -> Rybus -> Perquis/Polanski -> Szczęsny). Zapanował wielki… chaos. Taktyczny. I mentalny. Panika wśród naszego zespołu, jakby powszechnie nam znana. Dlaczego? Może brak obycia turniejowego, ale gdzie mieli się ogrywać? Gdybyśmy nawet chcieli brać udział w jakiś eliminacjach (abstrakcja) byłyby nerwy czy w ogóle zakwalifikujemy się na takie mistrzostwa, tej rangi, co nie było łatwe przez poprzednie lata i tylko Leo (doceńmy człowieka) się udało. Tracimy gola, wcześniej przegrywamy kilka ważnych pojedynków jeden na jeden. Ale potem dzieje się coś niezrozumiałego. W tych piłkach stykowych przegrywamy kilka pojedynków z rzędu. Polscy gracze start do bezpańskiej futbolówki przegrywali… w głowach. Taka nasza mentalność. Nawiążę zaraz do psychologa. Po golu wielki chaos, który nie pozwala się skupić i nagle golem zbijają nasz zespół jak rzucone szkło na podłogę, które pęka na jedenaście elementów. Start do wszelkich piłek spadających, tych drugich, odbitych, przegrywamy w głowach. Nigdzie indziej. Najlepiej, moim zdaniem, określa to Boniek: gdy nie czujesz się pewnie, zaczynasz gubić się w myślach, za dużo myślisz nad rezultatem, ‚co to będzie’ i podobne wydarzenia, wtedy zaciska ci brzuch, czujesz jak przylepia się do pleców, ciężej się oddycha, impulsy mózgowe jakby wolniej reagują, organizm zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Wszystko by się zgadzało. Później złamanie linii spalonego przez Boenischa, kolejny cios i czerwona + rzut karny. Broni Tytoń, ale Grecy czują pewien wiatr w żagle, natomiast my więcej myślimy na boisku niż gramy. Myślimy. Ale nad tym jak sobie poradzić z otaczającą presją, z Grekami, a nie myślimy nad rozwiązaniami z piłką. Gdzieś ta głowa zagotowała się wraz z przypływem niepotrzebnych emocji. Brak tego obycia w sytuacjach stresowych… psycholog. Psycholog zatrudniony przed samą imprezą nic nie pomoże. On nie może czarować, nie będzie żadnym zbawicielem i prawą ręką trenera. Taki człowiek potrzebuje określenia poszczególnych charakterów na przestrzeni czasu, a jaki ma czas, gdy zgrupowanie trwa niewiele czasu? Dlatego mógłby obserwować zachowania w ostatnim roku, gdyby się na niego zdecydowano. Nie wiem jednak czy psycholog pomoże w sytuacjach stresowych, bo przecież (1) nie graliśmy w żadnych meczach o stawkę, no i (2) pomimo pomocy, rozmowy, schematy zaszczepione w głowie, już uwarunkowane trochę genetycznie, sprzeciwią się i tak i ciężko będzie zapanować nad stresem, który prędzej czy później pojawi się w wielkiej ilości (choćby ta wielka otoczka i jednocześnie presja otoczenia na Euro 2012). Nie można szukać w tym wypadku ani winy, ani przyczyny dlaczego tak się stało z psychologiem. To nie jest żaden zbawiciel. Ma być pomocą dla kogoś, kto chętnie przyjmie tę pomoc, a nie ‚na odwal, aby psycholog był’. Problem mentalny u polskich piłkarzy to głębszy problem zaszyty i wygenerowany już w młodszym wieku, w czasach juniorskich choćby, gdzie dziecka nie przygotowuje się ze strony mentalnej praktycznie wcale, a dodatkowo na umysł wpływa środowisko, w którym przebywa, co nie jest w wielu przypadkach korzystne dla ‚utalentowanego dzieciaka’.
Nie mówię, że Lewandowski nie radzi sobie z presją. On doskonale potrafi zapanować nad tym, ale piłka nożna to zespołowy sport, dlatego nie może być układanki z 10 elementów i 1 niepasującego, bo ten niepasujący może zawalić swoją indywidualnym błędem. Wtedy obwinia się wszystkich albo jak w Polsce szuka się kozła ofiarnego (Murawski?). I rzeczywiście – jedni grali lepiej, inni gorzej ze względu na swoje przygotowanie. Problem jest głębszy i trudno określać w jednym słowie czy zdaniu problem odpadnięcia na Euro. Może i Obraniak potrafi radzić sobie z sytuacjami stresowymi, choć swoim zachowaniem po zejściu z boiska w meczu z Rosją widać było, że w nim aż kipi. Może i on źle się przygotował pod względem motorycznym, ale nie funkcjonował na pewnym etapie psychologicznym. Może i Piszczek nie ma tego problemu w Dortmundzie, bo trener wpaja im prostą filozofię – umiecie grać w piłkę, poza tym Piszczek ma asekurację w postaci Hummelsa i ufa temu zawodnikowi, a u nas? Od dwóch lat trąbi się o niepewnej obronie i trochę odciska to piętno na zawodnikach. Nie tylko to, bo całe krytykowanie Tomaszewskiego czy innych środowisk, gdzie szukamy byle afery, żeby o czymś napisać… Dobrze mówią trenerzy, którzy wręcz apelują (tu już trochę czyn desperacji, bo trzeba się pogodzić ze środowiskiem, w którym funkcjonujemy i nauczyć się ten stres zwalczać, a czasem po prostu piłkarz musi się z tym urodzić) o spokój dla drużyny.
Problem mentalny to nie jedyna przyczyna. Bo wiadomo – w spotkaniu z Czechami po stracie bramki już biegaliśmy jak jedenaście zmor, takich duchów, którzy nie wiedzą co mają począć. Więcej myślenia ‚co to będzie’, gdy przed meczem pocieszaliśmy się ‚jakoś to będzie’, niż kreacji akcji na boisku. Piłkarze więcej myśleli niż robili, co w prostocie zaszkodziło całemu teamowi. Chciałbym skupić się nad kolejnym elementem. Smuda też spalił się psychicznie, było widać przed pierwszym meczem, gdzie mógł chociaż oszukiwać zespół swoją udawaną pewnością siebie, a wolał wylewać żale u Lisa, że nie może spać. Trener jako ojciec zespołu musi pokazać zawodnikom, że nie martwi się, bo wierzy w zespół. Tu już powoli zaczynało się sypać, jakby nie patrzeć. No i problem Smudy… dobór taktyki. Pod wpływem tylu emocji. Przecież przygotowywaliśmy taktykę od grubego roku, można by rzec, bo wcześniej te eksperymenty z 4-3-3 z trzema uniwersalnymi środkowymi pomocnikami średnio się sprawdzały, więc Smuda kreował napastnika z ofensywnym pomocnikiem i dwoma ofensywnymi skrzydłowymi. Taktyka na starcie z Grecją było przewidywalna, ale i tak Kuba z Piszczkiem kilkukrotnie zaskakiwali rywali:
Taktykę znali kibice, wyjściową jedenastkę również. Dwóch zabezpieczających defensywnych pomocników, z tym zastrzeżeniem, że Smuda chciał wykorzystać Murawskiego w roli łącznika defensywy z ofensywą. Bardzo dobry wariant, biorąc pod uwagę, że w wielu spotkaniach w pewnych fragmentach gry się to sprawdzało. Kolejny problem naszej reprezentacji to właśnie wahania podczas spotkań. Do tego nakładały się starcia bez stawki, więc zawodnicy jak i trener nic sobie z tego nie robili, a ciężko było poprawiać ten element, gdy sparingpartnerów przeplataliśmy jednego lepszego z drugim gorszym. Polanski to typowy przecinak, dlatego wystawianie Dudki obok niego mijałoby się z celem, choć na początku Euro, przed tym spotkaniem postawiłbym na Dudkę obok Murawskiego. Smuda jednak był zakochany w swoich naturalizowanych lisach i w związku z tym Perquis i Polanski, a potem już Boenisch (na podstawie ostatnich sparingów coraz bliżej pierwszej jedenastki, niekoniecznie dzięki grze) mogli czuć się pewni wyjściowego składu. Takie przywiązywanie się do nazwisk nie służyło żadnemu trenerowi. Potem oczywiście taktyka się zniekształciła po zejściu Rybusa za Tytonia po wymuszonej zmianie po kartce Szczęsnego. Cóż by rzec… Piszczek nie wyglądał tak źle w tym spotkaniu jak na przykład z Czechami. Boenisch tylko był takim niepasującym elementem obrony, ale prawdopodobne, że Wawrzyniak popełniłby również indywidualne błędy (poza łamaniem linii, nie przypominam sobie takich sytuacji w lidze zbytnio). Ma problemy z defensywnymi zadaniami, ale ogólnie jest zdyscyplinowany w formacji linii. Taktyka na pierwsze spotkanie dobrana odpowiednio, mimo braku żadnego zaskoczenia przeciwnikiem, bo pomijam wymianę skrzydłowych – to norma w dzisiejszym futbolu, szczególnie mając Rybusa, który nie boi się używać prawej nogi. Nie mogło obyć się bez błędów… zmiany, a raczej ich brak. Smuda jakby spanikował, że każdy element może zepsuć ‚wymarzony’ remis, gdy gra się nie układała. Błędne myślenie, bo wpuszczenie Grosickiego nie zniszczyłoby zbyt wiele zadań defensywnych, a mogłoby rozruszać przody. Do tego Wolski, który w sparingach szukał Lewandowskiego dobrymi podaniami. Do tego pokazywał się do gry. Wiem, do Pirlo mu daleko. Stylem gry przypomina mi Modrića sprzed kilku lat.
Drugie spotkanie to taktycznie rewelacja, ale tylko na papierze:
Odpowiednie zagęszczenie środka pola dla Shirokova i Zhirkova, którzy potrafili jednym przejściem z defensywy do ofensywy posłać podanie do Arshavina lub Dzagoeva, który ze skrzydła często zbiegali do skrzydła i szukali bliższego kolegi z drugiej strony pola karnego lub po prostu napastnika Kerzhakova (wnioski na podstawie poprzedniego meczu, nie skupiałem takiej uwagi na taktyce przeciwko Włochom), dlatego zastosowanie trzech środkowych pomocników to dobry krok, by uzyskać dobry wynik. Murawski tylko na planszy mógł być ofensywnym pomocnikiem, bo momentami on wykonywał więcej asekuracji niż Dudka czy Polanski i przy odbiorach groźnych Rosjan próbował nadrobić błąd, choć zdarzały mu się proste błędy w decyzjach czy ustawieniu. Zagęszczenie wyszło nam na dobre, bo Dzagoev przestał istnieć, a Arshavin szukał sporo oskrzydlających akcji. O Piszczku zapomniano, bo wszyscy się najadają tylko ostatnim meczem (stwierdzenie ‚jesteś tak dobry jak Twój ostatni mecz’ nie odnosi się do Piszczka), a ten zaliczał sporo dobrych interwencji w postaci zatrzymań rozpędzonego Arshavina. Rzeczywiście, momentami gubił dynamicznego rywala, ale w pole karne wbiegał czy Dudka czy bliżej bramki pojawiał się naturalnie Wasilewski i podwojenie miało przynosić skutki… U nas podwojenie niekoniecznie równa się skuteczny odbiór. Czasami Arshavin jednym zwodem mógł nabrać trzech i jeszcze odegrać, ale na szczęście pozostali partnerzy w jakiś sposób byli kryci przez następnych zawodników defensywnie nastawionych. Przed meczem nie byłem dobrze nastawiony, bo to z Rosjanami to prawdziwy pokaz, że się rywala boimy, jego ofensywnej mocy… Weszliśmy nieźle w spotkanie, dopiero stały fragment gry, jakby nie mówić, niezbyt szczęśliwie sprowadził nas na ziemię. Były błędy przy kryciu, ale prędzej Rosjanie wykonali go prawidłowo z dużym ‚wgłębieniem’ w nasze pole karne. Lewandowskiego akcje można zliczyć na palcach jednej ręki. Pomimo podwojenia czy potrojenia Rosjan (Denisov lub boczny obrońca) radził sobie nad wyraz dobrze. Taki z niego niezły snajper, przypominający stylem Robina van Persiego, ale tego z Arsenalu oczywiście. Gol po indywidualnym rajdzie Błaszczykowskiego po podaniu Obraniaka w tempo (na szczęście), o czym już pisałem. Piszczek mało w ofensywie, czy zmęczenie? Raczej sporo poleceń ofensywnych. Dzięki dobrej postawie w obronie trochę zmęczyliśmy rywala. Faktycznie musieliśmy sporo się nabiegać za piłką, ale to Rosjanie zmiękli. Pierwsza poważna zmiana to było wprowadzenie Mierzejewskiego, który miał trochę zadań defensywnych, ale z takim zapasem sił tylko dopasował się do swoich kolegów, a mógł więcej brać grę na siebie i szukać przejść środkiem, bardziej do przodu, mając do dyspozycji takich skrzydłowych. W środku pola było dużo miejsca, bo Rosjanie wyraźnie się podzielili w ostatnim kwadransie, a i nie potrafili skorzystać z kilku przewag liczebnych, bo najzwyczajniej brakło im sił. Mogliśmy dobić przeciwnika, ale nie chcieliśmy, co wskazuje ta taktyka. Już druga okazja, tym razem nieco odwrotna, bo to Grecy mogli nas nabić na pal. Tak czy siak, jedna… teraz druga sytuacja na trzy punkty. Klasowa drużyna, która chce być w ósemce Euro zasłużenie(!) musi przynajmniej jedną taką sytuację wykorzystać. Nawiasem dodam, że od godziny wiedzieliśmy, że remis czy porażka… to to samo. Remis nadał złudny widok. Po porażce rzeczywiście morale byłyby słabsze, może wtedy byśmy się psychicznie otrząsnęli z pięknej przygody, snu, a tak kibice nabrali się na ‚zwycięski’ remis, a zawodnicy dodali się kolejnej porcji motywacji w strzykawce, a ta dawka była ponad miarę.
Trzecie spotkanie to już niewypał Smudy. Taktyczny. Totalny ‚babol’, gdy bramkarz puszcza piłkę do obrony między nogami.
Kiedyś trzeba wygrać, a jeśli nie teraz to kiedy? Czwartego meczu dla nas nie zorganizują. Trzeba było się liczyć, że na murawę wybiegnie silny, zmotywowany przeciwnik, który po wygranej nad Grecją będzie chciał przypieczętować awans, ale z takim napastnikiem jak ich prawdzie mówiąc nie można było się spodziewać cudów. Ale jednak wygrali(!) i awansowali(!!). Dało się. Pierwszy błąd to ponowne takie ustawienie taktyczne. Smuda jako pierwszy uległ presji ‚zwycięskiego’ remisu, który uznał za sukces. Rzeczywiście, jako pojedyncze spotkanie, które dałoby awans czy cenny punkt – sukces. Ale gdy remis równał się porażce w fazie grupowej to ten remis o kant dupy rozbić. Zaznaczyłem na planszy najbardziej ofensywnych zawodników. Czyli bocznych obrońców oraz bocznych pomocników, gdzie Jiracek potrafił szukać podwojenia na drugim boku w pierwszej połowie, jednak dzięki naszemu zagęszczeniu sporo dochodziliśmy do bezpańskich piłek, a do tego zdobywaliśmy teren. Czesi za bardzo nie mieli nic do powiedzenia, a moment ich przewagi po 30. minucie to raczej normalne w starciu równorzędnych rywali, gdzie jeden atakował i mu się nie udało i nagle Czesi poczuli wiatr. Do tego Gebre Selassie, który dla mnie okazał się objawieniem turnieju. Pokazał się zdecydowanymi ofensywnymi wejściami, wypracował jedną z bramek z Grecją, z Rosjanami również bardzo pozytywnie, a może i najlepszy pozytyw tamtego spotkania? Pomimo że nie było rezultatu, w końcu on nie może podawać i strzelać, ale akcje wypracowywał. Podobnie w tym spotkaniu. Pomimo trójki defensywnych pomocników… Boenisch zostawał sam, samotny przeciwko Jirackowi i wbiegającemu Gebre Selassie, który w normalnym pojedynku biegowym pewnie odskoczyłby naszemu lewemu obrońcy. Na drugiej stronie nieco niedoceniany Limbersky, który wszedł przebojem meczem z Grecją i na dobre posadził na ławce Hubnika (Kadlec wszedł do środka), a do tego Pilar, który w drugiej połowie nie potrzebował podwojenia w postaci Jiracka, a jednynie piłkę na wolne pole i dobry rajd, drybling przeciwko Piszczkowi, który jakby oddychał rękawami. Nie radził sobie i przez te kilka ‚jazd’ Pilara, a do tego ‚najazd’ komentatorów i tym samym Piszczek stał się ocenianym jako jednym z gorszych. Mecz mu nie wyszedł. Nawet pokusiłem się o stwierdzenie, że to jeden z wielu rozegranych spotkań tego sezonu, który mu nie wyszedł. Miał może dwa gorsze w Bundeslidze, gdzie koledzy go wspomogli. Tym razem naszym odechciało się grać od 70. minuty, wkradł się totalny chaos, jakby Smuda nie wliczał wcześniej sytuacji, że będziemy przegrywać. Wydawało mi się, że drużynę przygotowuje się na każdy możliwy wariant, szczególnie w takim krótkim turnieju, gdzie trzeba REAGOWAĆ, a nie MYŚLEĆ na boisku. Smuda wyraźnie się spalił, a strata gola dobiła jego piłkarzy. Wprowadzenie dwóch ofensywnych zawodników tylko pogłębiła wolną przestrzeń w środku i już nic nam nie wychodziło. Wejście Grosickiego również niewiele dało. Nie miał wiele czasu, ale nie jest jakoś dobrym zmiennikiem dla kadry, moim zdaniem. Nie może być traktowany w kategoriach ratunku. Może mu coś wyjdzie, ale w spójności z innymi zawodnikami. Mierzejewski, Brożek… weszli i zaczęło się przekopywanie piłek. Zawodnicy już nawet nie grali na swoich pozycjach tylko każdy czekał co zrobi kolega. Nie było żadnego pomysłu, żadnego OPRACOWANEGO wariantu taktyki w momencie takiego rezultatu. Szkoda, bo taktyką i stałymi fragmentami gry, do tego motywacją, ambicją i ‚chęcią’ można wiele zdziałać. Ale trener musi przygotować zespół taktycznie, a z każdym meczem wyglądało to coraz gorzej. Każde spotkanie miało pozytywy w tym aspekcie, a mecz z Czechami został przegrany na starcie. Może w szatni, ale przez samo nastawienie – trzech defensywnych pomocników na mecz, w którym masz wygrać? Trochę nie tak. Nie było co oczekiwać cudów od Murawskiego, który nagle założy szybsze buty i zacznie kreować akcje. Brakowało kreatora. Co do Wolskiego (bo jako nieliczny się nasuwa), stylem przypomina takiego Maora Meliksona, ale na to spotkanie rzeczywiście się nie nadawał. Jeszcze mentalnie nie jest gotowy na grę od pierwszych minut, powinien wejść w spotkaniu czy z Rosją czy z Grecją, ale tu by się na wiele nie przydał. Wtopiłby się w ten tłum i zbieraninę. Mógłby prostopadłym podaniem uruchomić Kubę czy Lewego, ale pod warunkiem, że dostałby piłkę w tej kopaninie.
Na koniec nasuwa mi się prosty wniosek: nie ma jednoznacznego wytłumaczenia wpadki naszej kadry na Euro. Przygotowania trwały te 2,5 roku. Smuda od początku się asekurował, jakby powoli czuł zbliżający się ciężki głaz do uniesienia, tekstami, że ma niewiele czasu na zgrupowaniach, że ciągle kontuzje i tak dalej. Więcej asekuracji niż wpajania, że zespół mamy dobry. Czasem kurtuazja Leo czy Roberta Maaskanta może wyjść na dobre zespołowi. Opowiadanie bajeczek… szczególnie drużynie reprezentacji, która jeszcze nie miała okazji zawieść, bo nie grała meczów o stawkę, więc mogli zaufać trenerowi i jego słowom. Smuda nie umiał podejść do sprawy od strony mentalnej czy taktycznej. Sporo błędów, ale nie dostrzegałbym złego przygotowania fizycznego, nawet jeśli przebiegliśmy najmniej (doszukiwanie się argumentów przez ‚świetne’ media). Media chciały Smudę, dziś go zgnoją. Prosta polska logika, ale nauczmy się szanować ludzi. Zbyt dużo błędów, do tego niewielkie szczęście, którego nie wykorzystaliśmy (wspomniane starcia z Grecją i Rosją), a w rezultacie nie wyszliśmy z grupy. Można też uwierzyć, że tym razem było najbliżej. O ile będziemy grać na wielkich imprezach to… w końcu się uda. Może i z najmniej spodziewanym trenerem. Zobaczymy. Ja jestem z tą reprezentację na dobre i na złe.